Kryzys hip-hopu to była rzecz potrzebna - wywiad z Joanną Tyszkiewicz lyrics

by

Jeru the Damaja


Dominika Węcławek: Pracując nad antologią i śledząc kariery najważniejszych polskich raperów, zauważyliśmy pewną prawidłowość: każdy z nich ma przynajmniej jeden utwór, który znalazł się na liście przebojów Polskiego Radia Szczecin. Przypadek? Raczej nie. Ta lista była pierwszą audycją, nad którą pracowałaś w tym radiu. Jak to się stało, że w ogóle tam trafiłaś?

Ja byłam radiowcem z zamiłowania. Biegałam po różnych rozgłośniach, używałam najdziwniejszych pseudonimów, żeby mnie nie rozpoznano, potrafiłam to wszystko robić za darmo, byleby móc działać w radiu. Miałam straszną zajawkę. Tak się stało, że z naszą lokalną telewizją robiłam akurat na licencji brytyjskiej MTV Europejską Listę Przebojów. Szefostwo Polskiego Radia Szczecin zaproponowało mi prowadzenie tej listy także u siebie. WSzczecinie natomiast zawsze był duży potencjał, jeśli chodzi o słuchaczy hip-hopu, były otwarte głowy, więc ja w propozycjach do listy starałam się przemycać dużo rapu, a ludzie to po prostu łapali, głosowali i jakoś szło do góry.

No właśnie, mówi się, że nowe zawsze szło u nas od morza. Jak to się stało, że rap tak chwycił w Szczecinie i jak ty dotarłaś do tej muzyki?
Urodziłam się we Wrocławiu i już wtedy słuchałam hip-hopu, chłonęłam też dużo jazzu. Takie trendy docierały do mnie szybciej z racji pracy mojej mamy, która jeszcze w latach osiemdziesiątych pracowała w firmach organizujących imprezy, takich jak Pagart, Impart, PSJ. Od dzieciaka dorastałam w klimatach koncertowych. Dodatkowo zadziałała jeszcze jedna rzecz – mój kolega miał z kolei matkę w USA i ona wysyłała mu najróżniejsze płyty. Do Szczecina przeprowadzałam się więc zarażona hiphopową pasją. Tutaj spotkałam ludzi, którzy działali na scenie breakdance’owej, malowali graffiti. Stało to się w klubie Trans w 1994 roku, w czasie jednego z pierwszych b-boy battle w Szczecinie. Potem poznałam jeszcze inną grupę ludzi zBukowego, dzielnicy Szczecina. Oni mieli z kolei zajawkę na koszykówkę i rap, no i tak się to wszystko potoczyło. Oczywiście, że w miastach bliżej zachodniej granicy zawsze było łatwiej przemycić nowe trendy z Zachodu, był lepszy dostęp do zagranicznej muzyki. Jednak to ludzie ze Szczecina nieustannie jeździli po świecie i przywozili ze sobą różne rzeczy, pełno było marynarzy. Na początku lat dziewięćdziesiątych w muzyce zaczęło się dużo dziać. Ja wtedy pracowałam w sklepie muzycznym. Kryzys hip-hopu to była rzecz potrzebna

Co to był za sklep? Opowiedz o tym więcej.
To był sklep „Rock & Roller”. Mieścił się w piwnicy bez okien. Dostałam tę pracę dlatego, że polecił mnie tam mój dobry kolega Piotrek Banach, wówczas zaangażowany bardzo mocno w pracę z grupą Hey. Miałam główny dział: hardcore, metal, grindmetal, death metal, industrial i mocne rzeczy, ale też ska czy punk. Moja koleżanka miała za to pod opieką stanowisko rap. Już wtedy miałam zatem dostęp do każdej muzyki niezależnej, niekomercyjnej, bowiem wówczas bardzo brzydziłam się komercją. Hip-hop był taką fajną alternatywą do wszystkiego. Nie było w tym żadnych anarchistycznych czy górnolotnych myśli, nie było czarnych wizji braku przyszłości. To rap był mi bliski, zawsze go czułam. Dużo wcześniej już rapowałam sobie pod nosem różne rymy, nie wiedząc nawet, że to jest odrębny gatunek muzyczny. Dla mnie to było wszystko bardzo naturalne, organiczne, nie napędzała mnie zajawka na środowisko, modę, ubrania, znajomych. Hip-hop wyszedł ze mnie.

Czy zaczynając pracę w Polskim Radiu Szczecin, miałaś co puszczać z polskich nagrań hiphopowych?
Jakościowo wtedy nagrania były bardzo różne. Grałam takie rzeczy, które nie zawsze były idealne. Co ja mogłam grać w latach 1994-1995? Liroya przegrywanego wtedy z kaset magnetofonowych na taśmy radiowe, aczkolwiek za Liroyem to ja sama nigdy nie przepadałam. Wzgórze, Kaliber 44. To była taka jakość, jaką słyszymy teraz, puszczając sobie te nagrania. Raczej nie wrzucałam undergroundu w propozycjach do listy, starałam się trzymać profilu listy przebojów, żeby to było kojarzone ogólnopolsko. Choć muszę się przyznać, że pierwszy kawałek PJL – wspólnego projektu Marcina Macuka, mojego i Kalego – zagrałam w radiu. Nosił tytuł „Zielona rewolucja” i opowiadał o tym, że Polska jest złym krajem, gdzie pozwala się na picie alkoholu, a nie ma dostępu do marihuany. Takie głupoty, ale ludziom się spodobało, choć nie sądzę, żeby teraz ktokolwiek to pamiętał. Ogólnie jednak unikałam promowania siebie.

Pamiętasz pierwszy kawałek ze sceny szczecińskiej, który zachwycił cię na tyle, że zechciałaś go zagrać w radiu?
Ja w ogóle mam wrażenie, że byłam pierwszą osobą, która zaczęła w Szczecinie nagrywać kawałki. Przynajmniej nie pamiętam, żeby przede mną ktoś coś nagrywał, to raczej po mnie pojawili się następni artyści. Wcześniej byli b-boye i grafficiarze. Wciągnęłam do tematu Kalego. Z Marcinem Macukiem zapętlaliśmy na minidiscach beaty robione z palca. Potem pojawili się inni: Dawcy Życia, Wiele C.T. Swoją drogą, ci ostatni pierwszy swój numer nagrali z nami, czyli ze Snuzem, z myślą o naszej płycie. Nie bez przyczyny nazywał się „WuDoo”.

W którym momencie poczuliście, że warto zrobić taką poświęconą hip-hopowi audycję jak „WuDoo”?
Interesowałam się tym, więc stwierdziłam, że to zrobię. Miałam kolegów, którzy prowadzili już wówczas audycję w radiu ABC, tylko że robili to bardziej hipstersko. Sami nie mieli zielonego pojęcia o rapowaniu, natomiast byli zbieraczami płyt i mądralami na temat przeróżnych rzeczy. Ja dawałam rzeczy polskie, amerykańskie, niemieckie, francuskie, japońskie. Stawiałam na pokazanie zjawiska od środka, a oni na opisanie go od zewnątrz. I „WuDoo” się dosyć fajnie rozkręciło.

Jakie kawałki z Polski najczęściej gościły na playliście twojej audycji?
Bawiły mnie kawałki 1kHz. Na początku Wzgórze było fajne. I Kaliber 44, pomijając pierwszą płytę, która w ogóle mi się nie podobała. Byłam ultrafanką 3H/Warszafski Deszcz, „Nastukafszy” jest dla mnie klasyką klasyki, płytą, która mnie zaczarowała, więc z pewnością ją grywałam. Dużo rzeczy się przewijało, sporo znich przypadło mi do gustu, ale jeszcze więcej nie, dlatego że nie podobał mi się flow wielu raperów. Nie podobało mi się też to, że na przełomie lat 90. i pierwszej dekady XXI wieku styl stołeczny zdominował scenę, a ludzie stamtąd moderowali opinię fanów na temat tego, jaki ten rap powinien być. Na szczęście w Warszawie byli też Pezet, Tede czy Sokół, a poza nią tacy charyzmatyczni goście, jak Peja czy Fokus, którzy nie dość, że pokazywali coś innego, to jeszcze byli popularni. Bolec! Na jego płycie mam nawet jeden kawałek, „Branża”. Moje wersy pokazują, dlaczego nie miałam ochoty wkręcać się później w telewizję i dlaczego nie miałam specjalnie parcia, żeby być raperką. Pokazują moją sztywność wobec tego teatru.

Dość wcześnie zniechęciłaś się do rapu. Trwale? Wnioskując po przyjętym zaproszeniu na płytę Lilu, może jednak nie?
Tak, wcześnie zdecydowałam, że nie chcę nagrywać płyt, ale gościnna zwrotka u Lilu to inna sprawa. Do niedawna nie chciałam nawet udzielać się gościnnie, ale tu szybko podjęłam decyzję, napisałam tekst w dwadzieścia minut, tyle samo zajęło mi nagranie. Jednak w rapie łatwiej mi odmówić facetom niż kobietom.

Właśnie, jak to jest być kobietą w hiphopowym świecie? Jest tak szowinistyczny, jak mówią, czy raczej partnerski?
Hip-hop jest zdominowany przez mężczyzn, ale są to różni faceci. Jednak jeśli kobieta oczekuje relacji partnerskiej z raperem, który już „z klucza” jest przewożony, to srogo się zawiedzie. A tak na serio, to zależy od charakteru. Ja nie odczuwałam jakiegoś dyskomfortu z tego powodu, wręcz przeciwnie. Na pewno jednak udział procentowy female MC’s na rynku hiphopowym jest znikomy. Nawet raperki wolą słuchać raperów...
A B C D E F G H I J K L M N O P Q R S T U V W X Y Z #
Copyright © 2012 - 2021 BeeLyrics.Net