Lepię to bletą, patrzę po betonie
Burner tu płonie, gdzie dwa krzyże w koronie
Tagi wszędzie, o tym pisać się będzie
Tak jak kiedyś na skałach, tylko to inne narzędzie
Na oriencie trzeba nieraz, wtedy i teraz
Od ciebie zależy, czy do domu docierasz
Wybierasz sam. Tak, znam tą formę ekspresji
Nie brak presji, czasem się używa dywersji
Złapań, pobić było wiele, niebieskie cwele
Jakby nie było, niech żyją wholecary i panele!
Rap i graffiti to dwa elementy hiphopowej kultury, których łączenie wiąże się mimo wszystko z pewnym ryzykiem. A to dlatego, że writerzy zmagający się ze ścianami i pociągami niezbyt przepadają za raperami udającymi specjalistów w temacie. Z drugiej strony zdolności plastyczne nie muszą przekładać się na muzyczne, zaś mikrofonowych naturszczyków długo słuchać nie sposób. Utwór „Graffiti” legitymizowany jest z dwóch stron. Z jednej – przez ogromny, ciężko wypracowany autorytet narażających swoje zdrowie dla ulicznej sztuki ekip, takich jak EWC i WTK oraz odpowiadającego za teledysk Tusego wystarczy obejrzeć kultową w środowisku trylogię „Men in Black” (nie tę z Willem Smithem rzecz jasna), by wiedzieć, z kim ma się do czynienia. Z drugiej – za sprawą pozycji grupy deluks na trójmiejskiej scenie hiphopowej, dokonań weterana stołecznego rapu Kosiego i talentu producenckiego Waco, na którego płycie „Świeży materiał” kawałek się znalazł stuprocentowa wiarygodność do pary z perfekcyjną znajomością tematu pozwalają zapomnieć o zgrzytającym gdzieniegdzie flow. Beat wiele zresztą maskuje. Dynamicznie montowana, pełna dobrych prac, tagów, wycinków z gazet i świetnych scen (DJ Cent skreczujący w wagonie!) warstwa wizualna była jak na tamte czasy znakomita. Wyszła lekcja hip-hopu, której nie musieliśmy się wstydzić w daleko bardziej rozwiniętym pod tym względem Berlinie