Zagłada Część 1: Wirus T lyrics
by Paluch
[Intro]
Tej człowieku kurwa przysięgam ci (ehe) typ spod 6 się rozpadł
(hehehe co ty pierdolisz) no bez kitu rozpadł się
(ale jak się rozpadł?)tej stałem obok niego a gość się rozpadł
No przysi...ej no gość się rozpadł
[Verse]
Gdzie jest początek historii nikt już w sumie nie pamięta
Nagle całe moje miasto zamieniło się w cmentarz
Śmierć depcze mi po piętach i nie wiem czemu
Oszczędziła mi życie jako jednemu z niewielu
Podobno nie mają serum choć szukają do teraz
Nie wiem czy mogę im wierzyć bo kłamali już nie raz
Ludzie zaczęli umierać nie wiadomo jak i skąd
Powstał nowy szczep wirusa zmutowany trąd
Dopóki miałem prąd jakoś przeżyć się dało
Lecz kiedy system nas zawiódł w kraju zapanował chaos
Mówią że trąd jest bożą karą za nasze grzechy
Inni twierdzą że to terroryści zatruli rzeki
Płonie Pekin Nowy Jork Rzym Paryż i Londyn
Samobójstwa gwałty kradzieże masowe mordy
O policji zapomnij prawo już ich nie obchodzi
Siedzą skitrani w domach żeby bronić własnych rodzin
Resztki kończyn walają się po ulicach miast
Jeśli nie chcesz się zarazić zasłoń jak najszybciej twarz
I nawet jeśli masz w małym palcu medycynę
To i tak zapewne zanim ci odpadnie to zgnije
Ja nie dotknął bym cie kijem nawet jak będziesz błagać
Średniowieczna plaga topimy się we własnych flakach
Syn sąsiada skoczył z dachu zarażony młody chłopak
Rozpadł się jak mutant w pierwszej części Robocopa
Krew i ropa szczury żerują na zwłokach
Panika śmierć pożoga wszechobecna choroba
Nie mogę spać po nocach na ulicach znów burda
Wojsko jest zajęte palą zwłoki na suburbiach
Kurwa nie wytrzymam powietrze cuchnie śmiercią
Widziałem raz kobietę jak karmiła dziecko piersią
Jej chore ciało się trzęsło dzieciak był chudy jak tyczka
Gdy nagle spadł na ziemie nadal trzymając się cycka
Liczba zarażonych z dnia na dzień się pomnaża
Poznasz ich po tym jak jebią i po ropniach na twarzach
Tu zaraza zbiera żniwo w szpitalach nie ma miejsca
Ludzie zdychają powoli w smrodzie własnego mięsa
Ciała walają się w częściach bezimienny grób
Lśniące czerwienią szczury uciekają z pod nóg
Dziwne zabawy ma bóg ta jest naprawdę perfidna
Niczym dziecko wyrywające motylom skrzydła
Stara baba z naprzeciwka pod drzwiami coś krzyczy
Widziała jak pies przewodnik ciągnął rękę na smyczy
Przestałem liczyć na pomoc świat to tonący okręt
Gość z piętra wyżej wypchnął chorą żonę oknem
Wojskowy helikopter zatacza kręgi niczym
Głodny sęp szukający ścierwa w afrykańskiej dziczy
W oknach blask zniczy w tle ktoś rzyga krwią
Większość ludzi których znasz zdechło albo zdycha ziom
Trąd depcze jak robaki cały ludzki motłoch
Ci którzy bali się śmierci dziś się o nią pomodlą
Podobno tak nie wolno ale słyszałem o tym
Że zamroczeni głodem jedzą znalezione zwłoki
Wczoraj w nocy ktoś walił do moich drzwi nachalnie
Udawałem że mnie nie ma że śpię albo umarłem
Rano wyszedłem na klatkę drzwi umazane juchą
A pod nimi jak gdyby nigdy nic zgniłe ucho
Ludzie wariują w kościołach płaczą tłumy wiernych
Nie kumają że w skupisku znacznie więcej jest bakterii
Oblicze epidemii trąd najgorsza z zaraz
Obojętnie patrzą z góry na nas Hiob i Łazarz
Białe maski na twarzach i gumowe rękawiczki
W masowym leprozorium przeżyją tylko nieliczni
Życz mi szczęścia bo nasz świat już się kończy
Spaceruję w pustym mieście pośród obumarłych kończyn
Żrący odór trupów wypala mi nozdrza
Koszmar zgniłe mięso wisi na kościach
Żywy rozkład śmierć mnie zaprasza do tańca
Trąd nie zna takich pojęć jak dyskryminacja
Sprawdzam cerę i skórę na całym ciele
Jestem wychudzony blady wyglądam jak szkolny szkielet
Mam nadzieję, że to koniec lekko uchylam okno
I jedyne co słyszę z zewnątrz to samotność